Jednego z wykładowców Akademii mistycznych aktorów nazwałem: Łellrór. To ukłon w stronę naszego języka, który uwielbiam, ale codziennie obserwując jak doskonali go moja trzyletnia córka, uważam, że rządzą nim idiotyczne zasady. Sorry więcej wyjątków niż reguł nie jest eleganckim rozwiązaniem. Ale kocham go, kocham mimo wszystko.
Fakt jest taki, że wszędobylska angielszczenia weszła już na stałe do języka potocznego.
A Polacy nie gęsi ...
W pierwszej wersji książki sporo było właśnie takich kwiatków jak Wellrod. Zwrócono mi na to uwagę i choć nie pojawiły się Agnieszki, to są Agnes, Brunhildy i swojsko brzmiące Tyrmisze itp. Ja sam lubię kwiecistość naszego języka i cieszę się, że taki Gabriel Borowski był i we właściwym momencie powiedział mi co trzeba.
.
Zmieniłem wszelkie "zagranicznie brzmiące nazwy" ale Łellród pozostał jako przypominajka. Dla mnie. A teraz już dla Was.