Cześć Podróżniku.
Jeśli trafiłeś tu przekierowany z FB prawdopodobnie odsłuchałeś już wcześniej wspaniałą pieśń.
Jeśli nie zrób to nim przystąpisz do dalszej lektury.
Jestem przekonany, że moja dusza, chociaż w połowie jest celtycka. Kiedy słyszę język galeicki, szkocki albo irlandzki moje ciało rezonuje w bardzo ciekawy sposób. Uwielbiam ich folklor, a kiedy słyszę muzykę galów mam gęsią skórę.
W ogóle ludzie z tamtych rejonów mają coś w sobie. Melodia ich języka w prostej linii przekłada się na śpiew i kulturę śpiewu. Bo tam, śpiewa każdy. Nawet w dobrym tonie jest mieć przygotowaną "swoją pieśń", bo nigdy nie wiadomo, czy podczas jakiegoś spotkania towarzyskiego nie zostaniemy "wywołani do tablicy" i poproszeni o zaintonowanie jakiejś pieśni.
I chociaż nie pijam alkoholu, i nie znajduję przesiadywania w barze za najwyszą formę rozrywki, to jednka wspólne śpiewanie jest mi bardzo bliskie.
Odnajduję je podczas cotygodniowej roda de capoeira. Co czwartek doświadczam jak wspólne śpiewanie łączy i daje poczucie bezpieczeństwa.
.
W capoeira istnieje wiele rodzajów pieśni. Jedne opowiadają historię sławnych mistrzów, inne stanowią dosłowną alegrotyczną bądź metaforyczną narrację toczącej się właśnie gry. W życiu codziennym, które w obecnych czasach bardzo często zostaje sztucznie podzielone na sacrum i profanum, również towarzyszą (choć powinienem chyba bardzij napisać towarzyszyły nam jeszcze do niedawna).
.
Gdybyśmy obrócili się przez ramię i spojrzeli jak odpowiedzieli ankietowani :) pewnie najszybciej padłyby kolędy i przyśpiewki weselne.
Często nie pamiętamy, że w naszym kulturowym dorobku mamy pieśni pogrzebowe, które mają oswajać temat śmierci i torować drogę do właściwej i pełnej żałoby.
Mamy pieśni intonowane podczas siania, a także szanty - morskie pieśni pracy, które nadają rytm podczas żeglarskiego życia.
Mocniej na ten temat pochylę się w jednym z rozdziałów mojej książki o capoeira (która jak wiele innych rzeczy się obecnie pisze)
.
Obecnie muzyka towarzyszy nam przez cały dzień, choć z moich obserwacji raczej jako coś "co dzieje się w tle".
Nawet ja (choć muzyka zajmuje specjalne miejsce w moim życiu) rzadko znajduję czas by rozsiąść się wygodnie w fotelu i zasłuchać w dźwięki jakiegoś utworu.
Więc marzy mi się, by tak jak na zamieszczonym filmiku, po prostu obcować z kimś, kto akurat postanowił podzielić się swoją pieśnią.
Być jak ten gość, który oczarowany wypala do końca swojego skręconego papierosa.
.
Tak po prostu, celebrując fakt bycia człowiekiem, który czerpie swoje człowieczeństwo z bytowania pośród ludzi.
.
Jeśli macie ochotę zerknijcie na jedno wspomniane wcześniej "wywołanie do tablicy"
Oraz zainscenizowane, ale całkiem nieźle oddające wspólne, wesołe i beztroskie śpiewanie w barze. Bo koniec końców, jeśli nie obchodzicie tego święta tak jak ja, to mogliście się z nim zetknąć gdy w zeszły czwartkowy wieczór barman zabarwił wam piwo na zielono.
Beannacht leat!